I cyk, kapeć

Wybrałem się ostatnio do Rogalina na łęgi, koło muzeum wjechałem na suchego przestwór oceanu. Faktycznie było gorąco i sucho, horyzont może nie był aż tak odległy, ale duszność i brak powietrza odczułem nie tylko ja, ale i moje tylne koło.

Jechałem po miękkim podłożu, nie poczułem od razu, ale rzuciło mnie na piasku bardziej niż normalnie. Rzut oka i wiedziałem że złapałem kapcia. Jedna sprawa, że staram się być przygotowany na takie akcje, a druga, jaki kapeć skoro tjublesy?

Faktycznie musiałem kawałeczek przejechać na flaku, bo wywaliło trochę uszczelniacza na rancie. Na szczęście Maxxis Rekon to nie wyścigowa szmatka, chociaż mocarna też nie; szczęśliwie opona została na rancie. Szybko zlokalizowałem dziurę, przez którą wesoło bąblowały resztki uszczelniacza. Nie jakiś krater, delikatne przebicie od jakiegoś drutu, między klockami bieżnika.

Oczywiste pytanie, dlaczego nie zadziałał uszczelniacz? Ocena tego co wyciekało z dziury każe mi przypuszczać, że minęło zbyt dużo czasu od ostatniego uzupełniania. Ot, zwykłe zaniedbanie.

Jako, że zawsze wożę jakiś zestaw gratów naprawczych, typu tool, łyżki, łatki i pompkę, a dętkę mam na ramie, to mogłem zabrać się za czynności naprawcze. Akurat jechałem ciut dalej, więc miałem plecak, a w plecaku dodatkowo buteleczka uszczelniacza (koło 50ml).

Postanowiłem przyjąć strategię od leniwej po pracowitą, co sumarycznie mogło mi zająć więcej czasu. Nie spieszyłem się zbytnio, więc ryzyko nieduże. W pierwszej kolejności przechylałem rower i koło tak, żeby uszczelniacz gromadził się w pobliżu dziury. Lekkie dopompowanie pokazało, że ten sposób nie wystarczy, istniejące resztki płynu nie zaklejały ubytku.

Etap drugi, to dolanie uszczelniacza, rzecz jasna jeśli się go wozi. Tutaj przydaje się kluczyk do wentyli, żeby nie mordować się z ich wykręceniem. Ponowne pompowanie, przechylanie koła i cierpliwość. Przy okazji, pompując koło przekrzywiłem wentyl na tyle, że tenże stracił szczelność. W takich sytuacjach warto mieć cokolwiek czym można dokręcić nakrętkę wentyla na obręczy - ja mam małego multitoola.

Po kilku minutach wyciek płynu się zmniejszył, dopompowałem koło i postanowiłem ruszyć, kontrolując ilość powietrza w trasie. Po kilometrze jeszcze zwiększyłem ciśnienie w kole i ruszyłem dalej. Przygód więcej nie było, po ponad tygodniu koło jest dalej szczelne.

Konkluzje? Warto wiedzieć jak opanować przebitą oponę czy dętkę. Mówię o prawdziwych umiejętnościach, kiedy wiemy jak zdemontować koło, zdjąć oponę, czy zastosować inne rozwiązanie naprawcze. Jeśli jeździmy dalej niż do warzywniaka, warto mieć narzędzia i pompkę. W perspektywie miałem 7.5km marszu z rowerem, naprawa na leniwca kosztowała mnie 20 minut.

Ostatnie słowo zostawiam bezdętkom. Gdybym przypilnował dolewki uszczelniacza, to pewnie bym nie zauważył że przebiłem oponę. Ostatecznie, naprawa przez dolewkę i tak była mniej uciążliwa niż wymiana lub łatanie dętki.

Komentarze

  1. Dodam tylko, że warto wozić ze sobą dętkę, pompkę i/lub inny zestaw naprawczy typu łyżek nawet jeśli się nie ma wprawy w naprawianiu. Bo złapanie na trasie jakiegoś kierowcy/innego przechodnia który pomoże naprawić jest prawdopodobne, ale już złapanie takiego, co ma cały zestaw pasujący do Twojej potrzeby i posiada ogromną chęć oddać go Tobie - jest niemożliwe.
    Więc czy się umie, czy się nie umie, warto wozić zawsze!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

50zł

Kórnik i ścieżka zdrowia

Opony